Podczas tegorocznej edycji tradycyjnego wiedeńskiego festiwalu poświęconemu sztuce teatralnej “Wiener Festwochen” mieliśmy okazję zapoznać się z zupełnie nowym projektem reżysera Béla Tarr – Missing People. Najnowszy obraz przypomina hybrydę, to “coś” innego – wydarzenie, instalacja artystyczna, performance. Wielowymiarowe doświadczenie z Wiedniem w tle.
Przynajmniej tak próbuje najnowsze dzieło nazwać sam artysta, który karierę reżyserską zakończył spektakularnym Koniem Turyńskim, unikając jak ogień słowa “film”. Być może Missing People wychodzi poza ramy kinowego ekranu, ale jego esencja zaczyna i kończy się jednak w czarno-białych kadrach. Nie miałbym osobiście nic przeciwko, gdyby najnowsze dzieło Tarra pokazywać w zwykłych salach kinowych. Projekt skupia się bowiem na problemie bezdomności, ale w inny sposób niż dotychczas – artysta potraktował portretowane osoby z ogromną dozą empatii, i jak mówił w wywiadzie dla Der Standard, dzięki temu, że sam spędził dość sporo czasu z nimi, stał się częścią ich codzienności, poznał miasto od całkowicie innej strony niż dotychczas.
Miejsce pracy i projekcji węgierski reżyser wybrał nieprzypadkowo. Wiedeń bowiem szczyci się tytułem najlepszego miasta do życia – bynajmniej nie mierzono tego wskaźnika wśród klasy wyższej i bynajmniej nie między ich popołudniowym łykiem wiedeńskiej kawy i kęsem Sachertorta. Wielkiego znaczenia nie przypisuje się również habsburskiej przeszłości. Jej kultura choć wciąż w stolicy Austrii żywa, gdzieś między monumentalnymi reliktami dawnego imperium otwiera się na przestrzenie, w których toczy się normalne życie.
W samym centrum miasta, niedaleko cesarskiego Hofburgu, niegdyś służącemu austriackiemu monarsze za stajnię i zimowe hale jeździeckie, dziś znanego jako dzielnica Museumsquartier, skupiająca kulturalne, w dużej mierze raczej młodzieżowe życie miasta, znajduje się niepozorna hala, która posłużyła Tarrowi nie tylko za plan zdjęciowy, ale również za miejsce prezentacji projektu. Uogólniając, a więc chcąc zwięźle uchwycić ducha naddunajskiej metropolii, najlepiej poddać się tłoczącym się tu kontrastom i istniejącej, mimo rozbieżności, harmonii wśród mieszkańców. Trzeba byłoby być ignorantem, żeby stwierdzić jednoznacznie, że bezdomność jest zjawiskiem marginalizowanym, a dotknięte nią osoby nie wpisują się w miejski obraz tutejszego stylu życia, krążą gdzieś w cieniach ulicznych lamp, żyją jakby obok, poza nim. A właśnie to zasugerował przed premierą Missing People Béla Tarr, a przecież on nie jest ignorantem, prawda?
Mogę was uspokoić – nie jest. Cała krytyczna otoczka kończy się w chwili, gdy ekipa festiwalu zamyka drzwi za ostatnim widzem wchodzącym do hali. Być może taki był właśnie cel? Wiedeńczycy bowiem bardzo, ale to bardzo lubią narzekać na swoje miasto, mimo że szczerze je kochają. Ale gdy krytyka płynie od kogoś z zewnątrz? Wtedy sprawą trzeba zająć się wspólnie, sprawdzić, o co chodzi i ewentualnie delikwenta naprostować. Może to był główny impuls do udziału w tym wydarzeniu? Może cały krytyczny dyskurs był wyłącznie częścią planu marketingowego? Dopiero gdy obrazy pojawiły się na ekranie, zrozumiałem po co tu przyszedłem.
Sposób, w jaki Tarr traktuje bohaterów, nie pozwala nazwać produkcji „dokumentem”. Bezdomni, jak sam reżyser powiedział, stali się częścią projektu, współpracownikami, współartystami.
Jak bowiem mówi sam Béla Tarr, jego twórczość, w szczególności Missing People, traktuje o godności człowieka: “Zawsze staram się chronić godności ludzkiej i pokazywać, że każdy ma prawo do normalnego życia”. Zanim jednak spotkamy się z bohaterami ucieleśniającymi tę godność, wchodzimy do pomieszczenia z widocznymi śladami wczorajszego bankietu. Przez środek ciągnie się czerwony dywan obsypany konfetti, na stołach, przykrytych białymi obrusami, leżą kieliszki, szklane buteleczki, resztki jedzenia i niedopałki papierosów. Gdzieniegdzie rozrzucone ubrania, torby, wózek inwalidzki. Czasu na rozglądanie się nie ma – publiczność dość prędko kierowana jest na siedzenia umiejscowione po bokach „sali”.
- Kadr z filmu „Missing People” | fot. Béla Tarr
- Kadr z filmu „Missing People” | fot. Béla Tarr
Na znajdujących się wysoko ponad głowami trzech ekranach pojawia się obraz. Przenosimy się niczym w czasie. Na ekranie pojawia się dokładnie to samo pomieszczenie, w którym obecnie się znajdujemy. Obraz nie jest, jak mogłoby się wydawać, od początku czarno-biały – przez parę pierwszych sekund pojawiają się kolory, z czasem, powoli wszystko zanurza się w szarości. Stały współpracownik Tarra, operator Fred Kelemen, bardzo starannie prowadzi ujęcia, gdzieś przed kamerą pojawia się mgła, otwierają się drzwi, z odkrytego wnętrza dobiega światło. Prowadzeni przez niepełnosprawnego na wózku inwalidzkim bezdomni wchodzą do pomieszczenia jak armia powracająca z przegranej bitwy.
Kamera, oddalając się, otwiera przed nami całą przestrzeń, bohaterowie Tarrowskiego obrazu stają przed nami w jednym rzędzie. Dopiero teraz widz ma szansę stanąć z każdym z nich twarzą w twarz – a właściwie oko w oko; to w oczach twórcy doszukują się dusz portretowanych osób. Całość wypełnia stonowane muzyczne tło, majaczące gdzieś pomiędzy Schubertem a Wagnerem, wzmacniające medytacyjny charakter tego wizualnego wydarzenia. Tarr próbuje uchwycić codzienne, zwyczajne, acz konkretne czynności swoich bohaterów – ich gesty i ruch jednak, niczym w teatrze, przyjmują jakąś wyższą formę. Nie ma tu żadnej oszczędności czasu, każda czynność trwa dokładnie tyle, ile w rzeczywistości: uliczny manekin spokojnie spryskuje ciało srebrną farbą, starszy mężczyzna przebiera lalkę niczym własne dziecko, smutna kobieta odmawia modlitwę w nieznanym języku, zmęczony pan układa sobie legowisko w śpiworze. Co jakiś czas wszyscy obecni biorą udział we wspomnianym bankiecie – jedzą, piją, tańczą, rozmawiają, śmieją się.
Tu niejako ujawnia się coś, co zainicjowała już sama forma, złożona z wielu instrumentów wyrazu artystycznego – prawdziwe pokonywanie granic. W swoim najnowszym dziele Tarr nie koduje obrazu, nie ma tu podwójnego dna. Obecnie muzealna, a niegdyś cesarska hala staje się schronieniem, dzięki któremu choć na chwilę można wyrwać się ze swojej codzienności. Sposób, w jaki Tarr traktuje bohaterów, nie pozwala nazwać produkcji „dokumentem”. Bezdomni, jak sam reżyser powiedział, stali się częścią projektu, współpracownikami, współartystami. Wraz z bliższym spotkaniem z poszczególnym bohaterem, trudno nie uciekać myślami do jego przeszłości, rodziny, nie stawiać pytań o marzenia, miłości.
Trudno powstrzymać się od łez wzruszenia, gdy zaczynamy, wprawdzie pobieżnie, dzielić świat z tęsknymi, nieszczęśliwymi, ale też w głębi radosnymi i pełnymi nadziei twarzami. Missing People to dzieło dotykające samego sedna ludzkiej egzystencji. Każdy z nas ma przecież jedno życie, a tempo, jakie sami sobie narzuciliśmy, nie pozwala nam zbyt często przyjrzeć się jego esencji. W Missing People obserwujemy ludzi, których jedynym celem jest przetrwanie kolejnego dnia. Można sobie zatem zadać pytania: kim właściwie jesteśmy, co robimy i czy to, co robimy, w jakikolwiek sposób jest istotne? I jeśli tak, to dla kogo?
Bo choć cały projekt starannie nawiązuje do kultury wiedeńskiej (stoły zastawione klasycznym, mieszczańskim zestawem bankietowym, pełne kulinarnych landmarków), jego przesłanie jest nad wyraz uniwersalne. Bodźcem, który przeważył o decyzji wyboru bezdomności jako głównego tematu projektu, była ustawa węgierskiego premiera Viktora Orbána, zakazująca bezdomnym spędzania nocy na ulicy. Po raz kolejny Béla Tarr wyjeżdża z rodzinnego kraju, by zwrócić uwagę na dręczące go pytania i tym razem poświęca swoją pracę pozostawionym bez dachu nad głową. Walka o ludzką godność nie ogranicza się przecież do granic jednego państwa czy kręgu społecznego.
O granicach mowa również nie tylko w kontekście społecznym. Na końcu filmu znika ostatnia. Największy ekran podnosi się do góry, dosłownie wyłamując czwartą ścianę, odkrywając przygotowane ławki, barek z napojami i akordeonistkę. Gdy goście już usiądą, wśród nich pojawi się Béla Tarr. Można z nim porozmawiać. Po ludzku. Złamać kolejną granicę. Między twórcą a widzem. Piękny finał, konsekwentnie wpisujący się w ideę całego dzieła.
Béla Tarr, Missing People (2019), 95 min, premiera: Wiener Festwochen (13 czerwca 2019 r.)