Władimir Jurowski z muzykami London Philharmonic Orchestra wykonuje nietypowego Mozarta. Album przenosi nas w sam środek młodzieńczych uniesień i psot kompozytora, prezentując trzy, pełne ujmującej świeżości i wdzięku, koncertowe kompozycje pisane przez niego w odstępie czterech lat – między rokiem 1774 a 1778.
Złapmy oddech po płycie z muzyką Antona Brucknera. Proponuję kolejną w naszym zestawieniu jeszcze gorącą, bo mająca premierę niecałe dwa tygodnie temu płytę londyńskich filharmoników prowadzonych przez szefującego im od ponad 10 lat, rosyjskiego dyrygenta Władimira Jurowskiego. Dołączyła do nich plejada pięciu znakomitych solistów, na co dzień będących etatowymi muzykami brytyjskiej orkiestry. Album przenosi nas w sam środek młodzieńczych uniesień i psot Wolfganga Amadeusza Mozarta, prezentując trzy, pełne ujmującej świeżości i wdzięku, koncertowe kompozycje pisane przez niego w odstępie czterech lat – między rokiem 1774 a 1778.
II Koncert fletowy w słonecznym D-dur K314 – otwierający płytę – jest wynikiem zamówienia złożonego w 1778 roku przez Ferdinanda Dejeana, holenderskiego lekarza oraz flecisty amatora, dla którego Mozart zobowiązał się napisać trzy koncerty. Po skończeniu czarującego i absolutnie mistrzowskiego I koncertu G-dur K313 Wolfgang Amadeusz – pomimo obiecanych za całość 200 guldenów (będących całkiem pokaźną sumką na owe czasy) – zniechęcił się wobec zleconego zadania i, zamiast stworzyć kolejną kompozycję, zaadaptował odpowiednio napisany rok wcześniej koncert obojowy, pozostawiając pozostałe oczekiwania bez rezultatu.

Mozart „Flute Concerto No. 2”, „Sinfonia Concertante for four winds”, „Bassoon Concerto” | London Philharmonic Orchestra | Vladimir Jurowski | listopad 2019
Londyńczycy, wraz z partnerującą im młodziutką Juliette Bausor, wydobywają z tej muzyki całą drzemiącą w niej beztroskość, pełną jednak wdzięku i kokieterii. Pierwsza część, Allegro aperto, zagrana jest śpiewnie i z płynnością, gra fletu ujmuje jasnym brzmieniem. Druga część, Adagio non troppo, to rozkwita, to chmurzy się kurtuazyjnie. Rondo, z uniesieniem ciepło grającej orkiestry oraz zalotnie granej partii fletu, zamyka ten uroczy drobiazg.
Otwierające Allegro zaczyna się z właściwą Mozartowi teatralnością, operowym zadęciem, widocznym zwłaszcza w partiach solowych, pisanych z pełną swobodą i fantazją, dając pełen popis stylu mannheimskiego, który podbijał właśnie muzyczne salony Europy.
Drugi utwór na albumie to Symfonia koncertująca E-dur na flet, obój, klarnet, róg i orkiestrę. Napisana została w Paryżu w 1778 roku na zlecenie francuskiego kompozytora i śpiewaka, Josepha Legrosa, znanego z długiej i niełatwej współpracy z Christophem Willibaldem Gluckiem. Podekscytowany Mozart ukończył utwór w niecałe dwa miesiące. Kompozytor donosił w listach do ojca Leopolda o ciężkiej pracy włożonej w to dzieło, w końcu również o ciepłym odbiorze wykonawców. Z niejasnych jednak powodów kompozycja nie została publicznie wykonana, co więcej, do roku 1862 uznawana była za zaginioną. Odnaleziona partytura, napisana inną ręką niż twórcy, od początku wzbudzała wątpliwości odnośnie do jej autorstwa. Nie przeszkodziło jej to jednak w zdobyciu stałego miejsca na salach koncertowych i nagraniach płytowych.
Otwierające Allegro zaczyna się z właściwą Mozartowi teatralnością, operowym zadęciem, widocznym zwłaszcza w partiach solowych, pisanych z pełną swobodą i fantazją, dając pełen popis stylu mannheimskiego, który podbijał właśnie muzyczne salony Europy. Relacje czterech instrumentów wchodzą ze sobą w powabny dialog, rysując się na podobieństwo rozgadanych domowników, którzy późnym wieczorem po powrocie do domu wymieniają się między sobą przeżyciami, wchodzą sobie w słowo, dają drobne napomnienia, czy w końcu pozwalają sobie na małe uszczypliwości. Codzienna współpraca londyńskich muzyków – Thomas Watmough (klarnet), Juliette Bausor (flet), John Ryan (róg), Ian Hardwick (obój) – procentuje błyskotliwą komunikacją, bogactwem migoczących drobiazgów drzemiących w tej muzyce, tworząc urzekającą całość. Część druga, Adagio, to ukłon w stronę paryskiej publiczności współczesnej Mozartowi. To muzyka pełna małych tęsknot, podejrzanych przypadkiem sekrecików, sentymentalnych nastrojów, barwnie i z dyscypliną wygrywanych przez muzyków i orkiestrę. Andantino con variationi zamykające symfonię to popis instrumentów prześcigających się w swoich możliwościach, które tworzą uroczą opowieść przywodzącą na myśl zgraję rozbieganych, małych urwisów, wydostających się wprost z obrazów Tadeusza Makowskiego, aby zaanektować lato w kolejnej wyprawie w nieznane.
Z rozmarzonych, ciepłych i sennych brzmień części drugiej, Andante ma adagio, solista tworzy uroczy, zamknięty poetycki świat.
Ostatni na płycie Koncert fagotowy B-dur K191 to utwór napisany przez Mozarta najwcześniej z zaprezentowanych trzech dzieł, bo już w czerwcu 1774 roku, gdy twórca miał zaledwie osiemnaście lat. Pomimo młodego wieku stworzony utwór zalicza się do najczęściej grywanych kompozycji na fagot w całym repertuarze. Nie bez powodu.
Otwierające Allegro orkiestra gra z właściwą mu energią i pełnym uśmiechu uniesieniem. Fagocista Jonathan Davies zachwyca klarownością i barwą. Z rozmarzonych, ciepłych i sennych brzmień części drugiej, Andante ma adagio, solista tworzy uroczy, zamknięty poetycki świat; rozsiadając się wygodnie, wyśpiewuje pełnobarwne drobiazgi. Utwór i całą płytę kończy Rondo zamknięte w tempie okazałego menueta zagranego z dostojeństwem, ożywianym co chwila pełną dowcipu grą fagotu, który wygrywa swoje partie lekko i soczyście, dając popis zwinnej interpretacji.
Utwory, które znajdujemy na płycie, nie pochodzą z dojrzałej twórczości Wolfganga Amadeusza Mozarta, nie posiadają bogactwa form ostatnich koncertów, czy symfonii, nie pozwalają stworzyć solistom, czy orkiestrze wielkich interpretacji wyrastających poza dzieło. Pełne są jednak urzekającej świeżości i beztroski, popisują się niewyczerpaną wyobraźnią, dają świadectwo młodzieńczych pasji, odkryć i dążeń. Dzięki londyńskim muzykom dostajemy po prostu piękny album, do którego można wracać bez końca, ciesząc się jego emocjami i bogactwem drobiazgów. Nie bez powodu wydano go w połowie listopada, gdy na co dzień dalecy zazwyczaj jesteśmy od tak miłych i pogodnych nastrojów.