Jest rok 1975 i na polskim ryku wychodzą dwie minipowieści Petera Handkego pod wspólnym tytułem Krótki list na długie pożegnanie. Stefan Kaszyński tak oto zrecenzował w „Miesięczniku Literackim” zupełnie nowy wymiar twórczości Austriaka.
O młodym austriackim pisarzu Peterze Handkem od kilku lat już pisało się w naszej prasie literackiej jako o zjawisku wybitnym. Jego utwory znaliśmy jednak wyrywkowo, kiedyś „Dialog” publikował jego eksperymentalne sztuki, natomiast opowiadania i garść wierszy drukowały wychodzące w Polsce antologie noweli i poezji austriackiej. Dziś wreszcie za sprawą „Czytelnika” otrzymaliśmy tłumaczenie dwóch mikropowieści Handkego, powstałych u progu lat siedemdziesiątych.
Urodzony w 1942 roku w Karyntii, Peter Handke zadebiutował już w 1966 roku fabularnie mało efektowną, lecz teoretycznie znaczącą powieścią Die Hornissen (Szerszenie). Wszelako nie owa powieść przyniosła mu rozgłos, a napastliwy występ na sesji sławnej „Grupy 47”, która w roku 1966 obradowała w Princeton w Stanach Zjednoczonych. Młody Austriak zaatakował tam frontalnie uznane autorytety powojennej literatur niemieckojęzycznej z Heinrichem Böllem, Guenterem Grassem i Martinem Walserem na czele. Swym starszym kolegom zarzucał Handke dziewięć lat temu mniej więcej to samo, o co mają pretensje do praktykowanego u nas modelu literatury Adam Zagajewski i Julian Kornhauser autorzy Świata przedstawionego (1974). Powszechnie wiadomo, że łatwiej krytykować i odsądzać od czci i wiary, gorzej natomiast artystycznie zrealizować ambitnie zakrojony teoretyczny program odnowy. Powieści i sztuki z okresu teoretyzowania Handkego wnoszą niewątpliwie pewien ferment do najnowszej literatury, szczególnie jego antypowieść kryminalna Der Hausierer (Domokrążca, 1967) i tzw. „Sprachstücke”, w tym lingwistyczny eksperyment ze sztuką Kaspar (1967). Teksty te, niekiedy dosyć mętne ideowo i fabularnie, czytało się jednak bardziej z obowiązku bycia na bieżąco niż dla przyjemności obcowania z wielką literaturą współczesną.
W latach sześćdziesiątych walczył Handke przede wszystkim ze stereotypami mieszczańskiego światopoglądu, literatury i kultury. Demaskował je poprzez krytykę języka i związanych z nim typów zachowań. Literackie eksperymenty, a również sposób bycia i ubierania się uczyniły z Handkego jednego z czołowych kontestatorów. Autor Kaspara jednak nie tylko że znakomicie przetrwał burzliwe czasy ruchów młodzieżowych, ale potrafił się właśnie wówczas ustabilizować i określić jako dojrzały artysta. Świadczą o tym dwie wydane w roku 1972 powieści, które obecnie możemy przeczytać w polskim tłumaczeniu Sławomira Błauta. W Krótkim liście na długie pożegnanie oraz Pełni nieszczęścia pisarz i artysta Handke wziął wreszcie górę nad niewydarzonym teoretykiem.
By lepiej zrozumieć założenia jego najnowszych książek, warto przypomnieć wypowiedź pisarza:
„Nie mam żadnych tematów, o których chciałbym pisać: pragnę tylko widzieć siebie jasno; bardziej siebie poznać, nauczyć się, co robię źle, co myślę źle, co myślę w sposób nieprzemyślany, co mówię nieprzemyślanie, co mówię automatycznie, co inni robią nieprzemyślanie, myślą, mówią: pragnę stać się uważnym i uważnie działać: pragnę być wrażliwszym, dokładniejszym, abym, ja i inni mogli dokładniej i wrażliwiej istnieć, abym mógł z innymi lepiej się porozumieć, z nimi lepiej obcować”.
Program Handkego jest więc absolutnie konkretny i obcy wszelkim teoretycznym mistyfikacjom. Pisze to, co widzi i przeżywa, nie tworzy nigdy alternatyw, mimo wszystko daleki jest jednak od błahego dokumentalizmu. Mówiąc o świecie, wyraża się o sobie, a ponieważ jest osobowością niebanalną, również świat przez niego obrazowany jest ciekawszy i bogatszy niż to się zrazu wydaje estetycznie nieobytym obserwatorom. Wszystkie wspomniane założenia odnaleźć można bez trudu także w powieści Krótki list na długie pożegnanie (Der kurze Brief zum langen Abschied, 1972). Zdanie to jest w równej mierze tytułem co i przedtytułem, ponieważ owo długie pożegnanie zaczyna się już na pierwszej stronie i płynie, a może zresztą i trwa aż do ostatniej kartki, zamieniają się tylko miejscowości i wydarzenia, które stymulują narratora do rozmyślań.
Powieść Handkego składa się z dwóch części przerwanych sentencją z powieści edukacyjnej Anton Reiser (1790) Karla Philippa Moritza. Część pierwsza to krótki list, część druga, długie pożegnanie. Formalny zabieg podziału bynajmniej jednak nie przerywa potoku akcji. Fabuła jest w wypadku powieści Handkego sprawą zupełnie drugorzędną. Niemniej z racji jej funkcji kilka słów warto jej poświęcić. „Krótki list”, który żona pozostawia mężowi, brzmi następująco: „Jestem w Nowym Jorku. Proszę, nie szukaj mnie, byłoby nieładnie, gdybyś mnie odnalazł”. Mąż udaje się oczywiście w drogę, która wiedzie przez Stany Zjednoczone z zachodu na wschód. Szuka kobiety imieniem Judyta, a właściwie to siebie i swojej rzeczywistości. Jest Austriakiem, który niedawno przybył do Stanów, gdzie był po raz pierwszy przed trzema laty. Jego podróż po Ameryce, od Nowego Jorku przez St. Louis, Denver, Portland i dalej do Bel Air, w pogoni za Judytą jest w gruncie rzeczy posuniętą do granic możliwości diagnozą uczuć – od nienawiści do obojętności. W podróży czyta bohater powieść edukacyjną dziewiętnastowiecznego szwajcarskiego pisarza Gottfrieda Kellera Zielony Henryk (Der grüne Heinrich, 1855). Jest to właściwie jedyny stały punkt na tym ciągle zmieniającym się krajobrazie nastrojów. W czasie swych peregrynacji spotyka narrator również inną kobietę, Amerykankę Claire, znaną mu już z poprzedniego pobytu w USA. Z nią oraz jej córeczką odbywa część podróży, potem pragnie odwiedzić brata pracującego gdzieś na północy. W ostatniej chwili, kiedy go już widzi, rezygnuje jednak z konfrontacji i udaje się w dalszą podróż.
Przedstawione przez Handkego życiorysy poddawane są ciśnieniu rzeczywistości, która zabija autentyczne tęsknoty i marzenia ludzi żyjących w określonej formacji ludzi społecznie wrażliwych.
Na paradoks w tej sytuacji zakrawa fakt, że również Judyta cały czas podąża za nim, śledząc go ustawicznie, przesyłając mu kartki i ostrzeżenia i dając do zrozumienia, że pragnie go zabić. Ostatecznie nie wiadomo, kto kogo nienawidzi i kto kogo kocha, wszystko zależne jest od chwili i miejsca, od konkretnych przedmiotów. Na ostatnim etapie dochodzi do konfrontacji. Jednak miast drastycznego spięcia, jakiego oczekiwałby czytelnik, wszystko kończy się kompromisem. Jest w tym kompromisie przerażająca prawda, ale i doza optymizmu. Najlepszą sceną powieści jest jej epilog, w trakcie którego następuje pełne wyrównanie potencjałów emocjonalnych i znakomicie rozwiązana stylistycznie rozmowa pary bohaterów ze sławnym reżyserem filmowym Johnem Fordem.
Krótkim listem na długie pożegnanie włączył się Handke do będącego wówczas u szczytu powodzenia nurtu pop-kultury. Jego powieść ogniskuje poniekąd wiele ideałów i marzeń tego ruchu. Ów motyw podróży w poszukiwaniu czegoś nieokreślonego, nieuświadomionego, jest przecież jakąś niespełnioną tęsknotą pop-artu. Również migawkowa, kalejdoskopowa narracja to w pewnym sensie odzwierciedlenie transparentnej techniki przekazu sztuki spod znaku pop. Najważniejsza jest jednak wymowa książki Handkego, nie pozostawiająca złudzeń co do rzeczywistości, w której poruszają się bohaterowie Krótkiego listu… Chyba właśnie w tym momencie widać wyraźnie melancholijną austriackość autora, który skazany jest na status quo, na kompromis z tym, czego nie pragnie i nie lubi.
Przyznać równocześnie trzeba, że tych kilkanaście stron z końcowej partii książki Pełnia nieszczęścia należy zapewne do najlepszych fragmentów we wcale już bogatej twórczości Petera Handkego.
Jeszcze wyraźniej zabrzmi ta nuta w najbardziej chyba autobiograficznej powieści Handkego Pełnia nieszczęścia (Wundschloses Unglück, 1972). Fabuła jest prosta. Oto młody pisarz dowiaduje się o samobójczej śmierci swej matki. Bardziej zaintrygowany niż wzruszony tym przypadkiem wraca do domu na pogrzeb. W tak zwanym międzyczasie usiłuje sobie zrekonstruować życiorys zmarłej. Jest on raczej nieciekawy, a narratora najbardziej w nim denerwuje idiotyzm, jak to nazywa, przeciętnego życia. 51-letnia mieszkanka małej gminy w Karyntii miała życie typowe dla swej generacji oraz swej społecznej biedniackiej klasy. Pierwsze piętnaście lat to nędza w domu rodzinnym, całkowicie przytłoczonym patriarchalną postacią oszczędnego dziadka, który mimo iż wszystkiego sobie odmawiał, niczego się w końcu nie dorobił. Nawet na myśl mu też nie przyszło, żeby posłać rzekomo uzdolnioną córkę do szkół. Tak więc już od najmłodszych lat życie matki przyszłego pisarza stało pod znakiem wytężonej, ogłupiającej pracy, przerywanej z rzadka tylko drobnymi radościami w rodzaju: „Dziś byłam lekkomyślna. Kupiłam sobie nowe pończochy”. Wyszła w końcu za człowieka, którego nie kochała, po wojnie odnalazła go w ramionach innej kobiety, w Berlinie, mimo to zdecydowała się przy nim pozostać. Mąż więcej przysporzył jej nieszczęścia niż radości, był pijakiem i nie bardzo się garnął do pracy. Wreszcie w roku 1948 ucieka z nim do Berlina i wraca, już w trójką dzieci, do Karyntii. Czas minął, a w jej życiu właściwie nic się nie zmieniło. Dzieci dorastały, mąż pił, w domu przybywało przedmiotów, polityką się nie interesowała, od czasu do czasu poronienie lub skrobanka, poza tym nic.
Pasjonująca staje się powieść Handkego dopiero w momencie opisu choroby matki. Przeżywa ona powolny, lecz postępujący rozkład osobowości, który kończy się schizofrenią i samobójstwem. Przyczyn konkretnych nie ma, bo na chorobę jej złożyło się całe życie, beznamiętnie opisywane i analizowane przez syna. W tym właśnie opisie zbliża się Handke do atmosfery książek innego Austriaka, również u nas mało znanego Thomasa Bernharda. Przyznać równocześnie trzeba, że tych kilkanaście stron z końcowej partii książki Pełnia nieszczęścia należy zapewne do najlepszych fragmentów we wcale już bogatej twórczości Petera Handkego.
Przy całej swej beznadziejności powieść Handkego nie jest książką pesymistyczną, przeciwnie, jest książką agresywnie społeczną, występuje przeciwko idiotyzmowi wiejskiego życia zamkniętego w stereotypach. Nadto pokazuje również, że nabywanie przedmiotów nie zmienia sytuacji egzystencjalnej współczesnego człowieka. Wyobcowanie matki narratora postępuje bowiem równolegle podnoszenia się jej standardu życiowego. Nie formy zewnętrzne kapitalistycznego społeczeństwa atakuje Handke, a przede wszystkim jego mechanizmy, które odtrącają i niszczą słabych. Zostały one bezlitośnie obnażone i postawione w stan oskarżenia. Choć Pełnia nieszczęścia jest historią typowo austriacką, udało się Handkemu poruszyć w niej kilka uniwersalnych problemów współczesności.
Krótki list… i Pełnia nieszczęścia ukazały się u nas w jednym tomie. Mimo iż temat tych książek jest zupełnie odmienny, można w nich jednak naleźć wiele punktów stycznych; będzie nim niewątpliwie beznamiętny sposób narracji, tworzący swoisty austriacki klimat powieści. Przedstawione przez Handkego życiorysy poddawane są ciśnieniu rzeczywistości, która zabija autentyczne tęsknoty i marzenia ludzi żyjących w określonej formacji ludzi społecznie wrażliwych. Próby ucieczki w wypadku Krótkiego listu… lub samobójstwa w przypadku Pełni nieszczęścia to gesty desperackie, jakiś szlachetny protest, po którym następuje rezygnacja lub klęska. Kontestator lat sześćdziesiątych Peter Handke nie zdołał zburzyć atakowanego przez siebie świata złudzeń; dojrzały pisarz lat siedemdziesiątych zrozumiał przynajmniej na moment rządzące nim mechanizmy. Czy jednak zrozumiał rzeczywiście?
Artykuł ukazał się w „Miesięczniku Literackim”, 1976, nr 3, s. 134-136, a później w książce Summa Vitae Austriacae. Szkice o literaturze austriackiej, 1999.
prof. Stefan H. Kaszyński