Choć od pewnego czasu można w Polsce odnotować coraz większe zainteresowanie powojenną literaturą austriacką, to wciąż rzadko i konwencjonalnie ekranizuje się sztuki teatralne Thomasa Bernharda. Nadzwyczaj nowatorskiego zadania podejmuje się jednak reżyser Piotr Subbotko w obrazie Dziura w głowie.
Obraz polskiego reżysera opowiada historię aktora teatralnego, który wraz z zespołem objeżdża wschodnią część Polski i wystawia najbardziej metadramatyczny z tekstów austriackiego pisarza – Komedianta. Reżyser próbuje zwrócić uwagę na fakt, że sposób, w jaki Bernhard przedstawiał Austrię 50 lat temu, dziś dotyczy również naszego społeczeństwa – i ma na to szereg argumentów.
Jak na austriackiego pisarza przystało, intryga czai się w praktycznie każdym aspekcie. Głównym prowokatorem jest jednak nie reżyser, a centralna figura – Chudy. Wybitna rola Bartłomieja Topy niejako scala w sobie wszystkie metapłaszczyzny opowiadanej historii. Ot, aktor grający aktora grającego aktora. Na początku wydaje się zwyczajnym cwaniakiem-artystą, udającym obcokrajowca, żeby uniknąć mandatu. Z czasem jednak wyłania się dramat zmęczonej życiem postaci, która w najbardziej obskurnych miejscach prowincjonalnej Polski wystawia przedstawienia dla garstki publiczności. Z czasem treść odgrywanej sztuki zaczyna bardziej natarczywie przenikać do jego życia i przypominać otaczającą go, bolesną rzeczywistość.
Chudy podejmie niespodziewanie poważną decyzję – po wielu latach postanawia wrócić do rodzinnej wsi, do umierającej matki. Skłoni go do tego sprzeczka z jednym z nastoletnich widzów spektaklu. Gdy młodzieniec przeszkodzi aktorom w wystawieniu sztuki, Chudy wpada w szał i wykrzykuje z siebie bernhardowskie, gniewne słowa krytyki, które tym razem wybrzmią w kontekście polskiego społeczeństwa: „tu już naprawdę nie ma nic oprócz tuczarni, kościołów i faszystów”, „wszędzie zawiść, podłość, nienawiść do obcych, nienawiść do sztuki”, „nigdzie indziej sztuka nie styka się z taką tępotą”. Przekonany o swojej intelektualnej wyższości wraca do osobistego „jądra ciemności”, miejsca, przed którym zdaje się ucieka przez całe życie.
W rodzinnych stronach zastaje niemego, chorego psychicznie Andrzejka, który niejako zajął jego miejsce. Tępy i obojętny intruz zdaje się zupełnym przeciwieństwem Chudego, jego antyalter ego, z którym rozpoczyna zaciętą i absurdalną rywalizację. Przypadkiem trafia również na kobietę, z którą przeżyje gorący, choć nie do końca jasny romans. Jej wycofana, tajemnicza postać, grana przez wybitną aktorkę teatralną, Sandrę Korzeniak, urzeka i oplata narrację nimbem surrealistycznego świata.
Reżyser starał się wycofany i ciemny obraz pokazać na wiele sposobów – chłodne kadry, akcja dziejąca się zimą, czy bardzo powolne tempo nie zadziałałyby jednak, gdyby nie umieszczenie bohaterów w surowym klimacie wschodniej Polski. Subbotko konfrontuje widza i bohatera z obrazami jakby zupełnie innej kultury – w radio nadaje rosyjskie audycje propagandowe, a wokół panują zabobony i ogólna beznadzieja.
Umiejscowienie głównego bohatera w tych konkretnych warunkach, że to nie dramat niedocenionego aktora jest osią filmu. Jego postawa to obraz współczesnej polskiej inteligencji, która po tym jak odcięła się od najniższych warstw społeczeństwa, zupełnie straciła rezon i kontakt z rzeczywistością. Reżyser stosuje więc terapię szokową – wysyła Chudego w podróż z jego najgorszych koszmarów, funduje mu powrót do korzeni, zmusza do redefinicji własnej osoby.
Kwestia tożsamości co jakiś czas gości w polskim kinie. W tym roku chociażby za sprawą genialnej Fugi Agnieszki Smoczyńskiej, do której pod wieloma względami bardzo blisko jest właśnie filmowi Piotra Subbotko. Reżyser wkracza tymczasem na nieznane tereny. Bierze pod lupę całą grupę społeczną, która jego zdaniem straciła kontakt z resztą społeczeństwa i stawia pytania nie skupione na jednostce. Chociaż „zaskakujący” finał historii w pewnym sensie próbuje ją zuniwersalizować, to i tak Bernhard krzyczy tu głośno, wyraźnie i mimowolnie „włącza się” w aktualny spór społeczno-polityczny współczesnej Polski. Coraz szersze kręgi zatacza jak mantra powtarzane pytanie – czy intelektualiści znów przemówią do „zwykłych ludzi”, a ci ich wysłuchają?
Subbotko to niesamowicie odważny reżyser – serwuje nam importowaną bezklasową samokrytykę oraz wywołuje psychoanalityczną, świadomą refleksję nad rolą i statusem polskiej inteligencji. Pytanie brzmi, czy ta grupa jest gotowa na artystyczny głos krytyki? Chciałbym mieć nadzieję, że coraz trudniej będzie być obojętnym na trafną krytykę gniewnego Austriaka, a z czasem pojawi się w polskim dyskursie ten „swój”, który zaatakuje niczym społeczno-kulturowy żywioł i podda arystokrację umysłową trafnej analizie.
Dziura w głowie (2018) | 91 min | dramat| reż. Piotr Subbotko