Przyznana Peterowi Handkemu nagroda Nobla wzbudza skrajne emocje. Austriacka opinia publiczna podchodzi do tematu ostrożnie, z Handkem nie do końca się identyfikuje, światowa z kolei żąda odebrania nagrody. O wartościach literackich na razie mało się mówi.
Wiadomość o przyznaniu nagrody Nobla zastała go w domu we Francji. – Byłem na czterogodzinnym spacerze – opowiedział tłumowi dziennikarzy i fotoreporterów, którzy jako pierwsi mieli usłyszeć słowa tegorocznego Noblisty, autora, który przypieczętował swoje miejsce w historii światowej literatury dzięki „pracy, która z lingwistycznym geniuszem eksploruje peryferie i specyfikę ludzkiego doświadczenia”. Wobec jego literackiej estetyki krytycy nie mają najmniejszych wątpliwości, Peter Handke to ponad pół wieku inspirującej, wielokrotnie nagradzanej działalności literackiej w wielu różnorodnych stylistykach: prozatorskiej, dramaturgicznej, lirycznej i tak uwielbianej w kręgu kultury niemieckojęzycznej formy słuchowiska. Nie wspominając 78 nieopublikowanych notatników (1971-1990) o łącznej objętości około dziesięciu tysięcy stron oraz 151 dzienników o objętości 23 tysięcy stron, przekazanych do Niemieckiego Narodowego Archiwum Literatury w Marbach. W literackim stażu i piśmienniczej płodności dorównuje mu obecnie jedynie austriacka prozaiczka i poetka Friederike Mayröcker, typowana do Nagrody Nobla w 2004 roku, partnerka wybitnego na polu poezji konkretnej Ernsta Jandla, jej Hand – und Herzgefährte, jak zwykła go nazywać, z którym wspólnie tworzyli jedną z najciekawszych par austriackiej liryki i prozy.
– Austria wreszcie może być dumna – to chyba jedna z nielicznych ożywczo pozytywnych opinii ze świata literackiego skierowana pod adresem Petera Handkego. Elfriede Jelinek nie ukrywała swojego zadowolenia i ulgi, że literatura austriacka w końcu odżegnała wielkie zniecierpliwienie, które od czasu jej wyróżnienia wisiało jak kat nad rodzimym piórem, choć pojawiły się głosy, że to nonszalancki cynizm i wyrachowana ironia naczelnej postaci niemieckojęzycznej literatury feministycznej. W porównaniu z oszołomieniem, jakie opanowało Polskę po wyróżnieniu Olgi Tokarczuk, Austriacy są o wiele bardziej zachowawczy. Obfitość komentarzy, opinii, recenzji, wywiadów, audycji radiowych i telewizyjnych po polskiej stronie to w porównaniu z austriackimi mediami czyste szaleństwo. W ciągu ostatnich trzech dni z najbardziej rozpoznawalnych austriackich dzienników jedynie gazeta „Wiener Zeitung” regularnie dostarczała czytelnikom artykułów-drogowskazów. „Der Standard” dopiero wczoraj zabrał lakoniczny głos, ale dający wiele do myślenia, ukazujący ambiwalentny stosunek do całości artystyczno-politycznej Handkego, osobliwości, której nie sposób całkowicie, jak wielu by chciało, wyrugować z tradycji literatury austriackiej po 1945 roku, a jednocześnie nie sposób uznać za pisarza, może nazwalibyśmy to teraz, „narodowego”. – Nagroda Nobla została przyznana Peterowi Handkemu, a nie Austrii – pisze w jednych z nielicznych jak do tej pory komentarzy Mia Eidlhuber, felietonistka „Der Standard”. Podkreślając nie bez uszczypliwości jego amerykańskie, buntownicze ekscesy, gdy był członkiem Grupy 47, i w końcu duchowe wycofanie gdzieś w bajkowym ogrodzie w podparyskiej miejscowości Chaville, gdzie od ponad dwudziestu lat oddaje się wielogodzinnym spacerom po lesie i zbieraniu grzybów. Nie jest to jednak odosobniony komentarz. Nastroje społeczne Austriaków nabierają podobnego tonu, wielokrotnie zdarzają się opinie o nieprzystawalności Handkego-emigranta to realiów społecznych, politycznych, a nawet wręcz twórczych panujących w ostatnim ćwierćwieczu w Austrii. To wyłącznie nagroda Handkego. Sam na nią zasłużył. Z Austrią to nie ma nic wspólnego – kwituje jeden z czytelników.
Dyskusja o walorach artystycznych dzieł Austriaka na razie ustępuje miejsca pogardzie wobec jego proserbskiego zaangażowania w wojnę na Bałkanach w latach 90-tych i poparcie nacjonalistycznego prezydenta Slobodana Miloszevicia. Minister Spraw Zagranicznych Albanii jako pierwszy w mocnym wpisie odniósł się do decyzji Komitetu Noblowskiego. Słowami o „niegodnej i hańbiącej” decyzji rozdrapał sączącą się od kilkudziesięciu już lat ranę. Wtórował mu premier Albanii Edi Rama, który stwierdził, że „po haniebnej decyzji podjętej przez taki autorytet moralny jak Akademia Szwedzka wstyd stał się nową wartością”. Krewni ofiar, na których serbskie oddziały wojskowe dokonały rzezi, przygotowują petycję, w której żądają odebrania Handkemu wyróżnienia. Aleksandar Hemon, bośniacko-amerykański pisarz, nie owijał w bawełnę nazywając Austriaka „Bobem Dylanem wśród osób negujących ludobójstwo”. Do grona ogromnych krytyków Handkego wliczają się również Salman Rushdie, który podtrzymuje słowa sprzed lat o tym, że Handke jest „międzynarodowym kretynem”; Hari Kunzru, który twierdzi, że Austriak „to bardzo dobry pisarz, który jest wnikliwym obserwatorem o szokującej etycznej ślepocie”, i Slavoj Žižek, który podkreśla, że świat potrzebuje wyróżnień dla takich postaci jak Julian Assange, a nie „apologetów zbrodni wojennych”.
Sięgać po Handkego, to sięgać po „język wygnany”.
Nie brakuje jednak i pochwał, ale te są kroplą w morzu potrzeb zrozumienia, kim Handke jest jako twórca. Wieszczem? Zwykłą gwiazdą pop? Autorem słuchowisk? Scenarzystą wielkiego obrazu Wima Wendersa Niebo nad Berlinem? Pisarzem, który zadaje kłam „archetypowi cynicznego uwodziciela”, jakim był Don Juan dla Tirso de Moliny czy Mozarta? A może wziętego reżysera filmowego? O doniosłości handkowskiej narracji nikt nie ma na szczęście wątpliwości, czas potrzebny na rozmowę o niej dopiero, miejmy nadzieję, nadejdzie. Obok Elfriede Jelinek, Thomasa Bernharda literacki świat ich kolegi po fachu z równie wyjątkową dbałością o językowy detal wybija się ponad znane konwencje odzwierciedlające konkretne znaczenie słów, w podobnym tonie co Jelinek p r z e s ł u c h u j e j ę z y k, nie zostawiając wątpliwości, że „krańcowa potrzeba wypowiedzenia się zbiega z krańcową niemotą”.
Polskich przekładów ogromnej spuścizny Austriaka jest stosunkowo niewiele. W latach siedemdziesiątych Czytelnik wydał dwie pozycje Handkego w przekładzie Sławomira Błauta. Tom Krótki list na długie pożegnanie zawiera dwie mikropowieści: tytułowy Krótki list… oraz Pełnię nieszczęścia (1975). Pięć lat później na polski rynek trafiła Godzina prawdziwych odczuć, gdzie oprócz tytułowej powieści znajduje się również powieść Leworęczna kobieta. W 2004 roku w serii Dramat Współczesny pojawiają się dwie sztuki-scenariusze Handkego: konno przez jezioro bodeńskie oraz podróż w czółnie albo scenariusz do filmu o wojnie (tłum. Dorota i Krzysztof Sajewscy). W 2006 roku na polski rynek wchodzi Don Juan. Sam o sobie opowiada tym razem w tłumaczeniu Emilii Bielickiej. W polskiej wersji językowej ukazały się ponadto Pewnej ciemnej nocy wyszedłem z mojego cichego domu (tłum. Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska), Kaspar (tłum. Grzegorz Sinko) oraz wybór dramatów w Spotkanie poza czasem. Antologia fantastycznej noweli austriackiej (tłum. Henryk P. Anders).

Plakat teatralny do sztuki „Kaspar” (2009) | reż. Barbara Wysocka | Wrocławski Teatr Współczesny im. Edmunda Wiercińskiego
Polscy reżyserzy teatralni sześciokrotnie do tej pory podejmowali twórczość dramaturgiczną Handkego na scenie. W roku 1987 Wirth Andreas wyreżyserował Kaspara, bodaj najbardziej zakorzenioną w świadomości polskiego odbiorcy sztukę Austriaka, która na wielu czytelnikach zrobiła piorunujące wrażenie, a krytycy literaccy, żeby przywołać tu chociażby Roberta Mielhorskiego, pisali, że „motyw Kaspara funkcjonuje tu na całkowicie odmiennych zasadach i prawach – jako, zdaje się, typowa rekonstrukcja – przebudowa”. Kaspar powrócił na polskie sceny w 2009 roku za sprawą Barbary Wysockiej. W roku 1996 Zbigniew Brzoza dokonał kompilacji tekstów Handkego i Różewicza w spektaklu Wariacje z poetami, wykorzystując tekst Godzina, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem, który już jako osobną sztukę wystawili Piotr Cieśla oraz Jerzy Zoń kolejno w 1999 i 2006 roku. Leworęczną kobietę polska publiczność miała okazję zobaczyć dzięki adaptacji Moniki Pięcikiewicz w 2004 roku.
Lingwistyczne instrumentarium, którym posługuje się Handke, „rodzi napięcie”, jak pisał W.G. Sebald, wielki czytelnik Austriaka, w słynnym tekście krytycznym O sztuce Petera Handkego ‚Kaspar’, ponieważ „na wszelkim znaku ciąży przekleństwo pośredniczenia: znak musi zasłaniać, chociażby chciałby odsłaniać”. Handke dziwi à rebours. A przecież już od dawna m.in. w postaci lirycznego protagonisty powołanego do życia przez poetę Piotra Cielesza tli się gdzieś handkowska jednostka granicząca, ale słuch jakby o niej zaginął: paul verlaine / georg trakl / hans arp / i / któż by pomyślał / polscy poeci / a także ten dziwak / peter handke / by wymienić tylko nielicznych. Sięgać po Handkego, to sięgać po „język wygnany”, „używać nieprzejrzystych obrazów złamanego buntu jako środków komunikacji” – tak puentuje Sebald. Coś musi pęknąć, by coś musiało do siebie przystać. Coś musi przejść z nienawiści do obojętności, coś musi stać się zgniłym kompromisem – w twórczości Handkego zostają odwrócone utarte kategorie moralne i kulturowe. Wszystko, co znane, okazuje się złudzeniem. Stabilnym mirażem na rozdrapanych ranach.