Ostatni proces Kafki Benjamina Balinta opowiada o największej ironii losu, jaka mogła spotkać autora Procesu. Nikt nie przypuszczał, że po swojej śmierci sam stanie się uczestnikiem „kafkowskiej sytuacji” bez wyjścia.
Jest rok 2016. Izrael. Zakończył się ostatni, kilkuletni etap procesu o prawa do rękopiśmiennej spuścizny praskiego pisarza żydowskiego pochodzenia tworzącego w języku niemieckim. Spuścizny, którą twórca ze znaną sobie przekorą i świadomością prosił, by po jego śmierci zniszczyć. Nic nie poszło jednak po jego myśli. Prawo najbliższego powiernika jego marzeń, myśli i pisemnej twórczości kazały Maxowi Brodowi oddać światu to, co uważał, że Kafka jest mu winien: geniusz. I tak pod swoją nieobecność, gdzieś na Bliskim Wschodzie, Franz Kafka znalazł się, zupełnie jak jego bohaterowie, w niesmacznym i paranoicznym potrzasku, gdzieś pomiędzy tym, co narodowe, moralistyczne i prywatne.
Stawka była wysoka. Wiedzieli o tym wszyscy, którzy zaangażowali się w wyrównanie porachunków z Esther Hoffe, kobietą, której Max Brod przekazał w testamencie wszelkie rękopisy Kafki. Po jej śmierci rozpętała się burza. Rozpoczął się kilkudziesięcioletni, będący świadkiem krótkich przerw, proces państw i osób fizycznych, którzy rościli sobie prawo do rozporządzania Kafką. Jak to możliwe?
Batalia o Kafkę wyłoniła na światło dzienne głęboko skrywane instynkty. Listy, notatki i pokaźna korespondencja jednego z największych literackich proroków XX wieku stały się obiektem najbardziej namiętnych rządz, a te trudno okiełznać w obliczu wielkości. Wielkości której przecież można stać się właścicielem
Gdzie powinna spocząć ogromna spuścizna rękopiśmienna po praskim pisarzu żydowskiego pochodzenia tworzącego w języku niemieckim? Kto miał wygrać ten proces? Czy była to Eva Hoffe, córka Esther, która pewnego dnia obudziła się z niemałym niedowierzaniem, gdy dotarła do niej wiadomość, że Biblioteka Narodowa w Izraelu będzie dochodziła swoich, przez wielu uważanych za nieuzasadnione, a w ogóle to wątpliwych racji co do dorobku pisarza? A może Archiwum w Marbach, dumne schronisko największych gigantów literatury i filozofii, żeby wymienić tylko Heideggera czy Sebalda, które z niezachwianą pewnością siebie uważało, że jako jedyni dysponują wykwalifikowaną kadrą naukowców i najnowocześniejszymi technikami archiwizowania dokumentów? A może do Czechów, którzy zachowali w tej sprawie milczenie?
Bez stronniczych zapędów udaje się Benjaminowi Balintowi naszkicować skomplikowaną historię bardzo dziwnego procesu. W przystępny sposób przedstawia argumentacje każdej ze stron postępowania, ostateczne wnioski wyciąga ostrożnie. Opowiada o wydarzeniach, w wir których Kafka wpadł z kretesem, pozbawiony prawa obrony i głosu, wkładany między kolejne stronice pism sądowych jak zwykła zakładka. To jego pierwszy i ostatni proces, sąd nad nim sprawuje wyższa instancja, z tą różnicą, że nie anonimowa, a występująca jako całokształt prawny, złożony z litery, jak i ducha prawa, stojący na straży dóbr intelektualnych, naukowej dociekliwości i historycznej rzetelności.
Przy lekturze Ostatniego procesu Kafki wszyscy po części odrabiamy wymowną i sugestywną lekcję, jaką udzielają nam kolejne rozdziały kafkowskich przypowieści, pełne niepokoju, zagrożenia, rezygnacji. Nikt chyba nie spodziewał się, że ofiarą jej prawideł stanie się sam autor. Ktoś musiał posiąść Franza K., bo choć prosił o zniszczenie swych dzieł, został pewnego dnia po prostu wydany.
Ostatni proces Kafki | Benjamin Balint | przeł. Krzysztof Kurek | Wydawnictwo Agora | Warszawa 2019